poniedziałek, 14 października 2013

Drugi Takt, cz. I


Smukłe dłonie skryte w aksamicie białych rękawiczek, z wyuczoną precyzją i lekkością ułożyły owinięty w materiał pakunek na stole. Nim jeszcze odjął ręce, posłał Bezimiennemu twarde spojrzenie. Jakby na znak zrozumienia, tamten przytaknął.
Kiedy wreszcie odsłonił płótno, oczom wojownika ukazały się dwa bliźniacze miecze, zwrócone do siebie ostrzami. Bez wyraźnie zaznaczonego jelca, głownia stanowiła przedłużenie rękojeści, oplecionej li cienkim sznurem. Płaskie ostrze, równe na całej długości, płaz bez zbrocza i ścięty czub z otworem, w kształcie odwróconej łzy, na końcu. Nie konstrukcja jednak budziła największe zainteresowanie Bezimiennego. Leżące przed nim miecze wykute były ze stali tak czarnej iż zdawały się pochłaniać światło. Gdzieś na obrzeżach jego świadomości zaczęły warczeć na siebie psy strachu i ekscytacji. Przeniósł wzrok na młodzieńca za stołem.
- To naprawdę są...?
- Ekstraktory. Dokładnie tak. - odpowiedział szybko, posyłając spojrzenie gdzieś za horyzont. - I lepiej żebyś był tym, za kogo się podajesz.
Ostry ton rzuconej uwagi zdradzał zdenerwowanie odzianego w elegancki, czarny smoking, młodzieńca, zupełnie nie pasującego do zniszczonego krajobrazu, który ich otaczał.
- Aleksandrze, przecież znasz mnie nie od wczoraj. Wiesz dobrze, że... .
- To o niczym nie świadczy! Doskonale wiesz dlaczego się denerwuję! Znam i widziałem konsekwencje ekstrakcji i nie mam ochoty posyłać kolejnego przyjaciela w diabły! - wybuchnął. Opierał się teraz rękoma o stół. Czerń na ostrzach zapulsowała niecierpliwie. Bezimienny nie mógł zaprzeczyć. Aleksander był jednym z nielicznych, którzy świadomie żyli jeszcze w czasach sprzed Wielkiej Ekstrakcji. Cały czas zapominał, że przyjaciel jest od niego starszy.
- Masz rację – przyznał wojownik. - Nie powinienem zapominać o tym ale ty nie powinieneś zapominać o zaufaniu do mnie. Poza tym tylko w ten sposób mogę...
- Wiem, sherabito, wiem... - westchnął, masując skronie prawą ręką. - Ale nadal uważam, że to szaleństwo!
Bezimienny uśmiechnął się tylko i sięgnął po jeden z mieczy. Ujął rękojeść, zważył w dłoni i podniósł na wyprostowanej ręce. Mrok z ostrza spłynął i pogrążył jego rękę aż po przedramię, powoli pnąc się od nadgarstka. Po chwili poczuł jak to samo dzieje się w jego głowie. Narastające, natarczywe szepty wypełniały przestrzeń jego świadomości. Zamknął oczy.


c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz