niedziela, 30 listopada 2014

Dziewiąty Takt

Nie za daleko. Błagam, byle nie za daleko. - to jedyne co wypełniało głowę wojownika biegnącego po leśnym poszyciu gęsto rosnących drzew; z korzenia na korzeń, od konaru do konaru, nie drgnął nawet liść choć poruszał się szybko. Szybciej biegły tylko jego myśli, im dalej zapuszczał się w las. Choć wkoło jawiły się tylko zdrewniałe konstrukty, nie czuł absencji. To nadawało mu trop. Wschód.
Ekstraktory zdawały się reagować zgodnie z celem; pulsowały im bliżej się znajdował. Choć nie nazwał tego, Bezimienny doskonale wiedział dokąd biegnie.
“Gdzie ona jest? Czy nic jej nie jest? Zabiję każdego wokół niej!”
Pęd myśli przerwał kobiecy śmiech. Stanął na moment by nasłuchać i po chwili ruszył morderczym pędem. “Nie to. Nie to. Nie to! Nie...tutaj!” - wbiegł szybkim krokiem po konarze drzewa. Stał teraz na rozległej przestrzeni, swego rodzaju komnacie, którą tworzyły gałęzie pod koroną drzewa, unoszące się pod niebo niczym filary. Po raz pierwszy od dawna poddał się pieszczotom promieni słońca, które prześwitywały przez koronę. Trwał tak chwilę póki jego uwagi nie przykuł głos Lil. Kobieta siedziała na kolanach kilka metrów od niego ściskając coś w ramionach.
- Piękny, prawda? - zwróciła się do niego kiedy podszedł bliżej. Na jej rękach spoczywał noworodek. Malutki, nagi i spokojny. Rudowłosa miała łzy w oczach i były to łzy szczęścia, to rozpoznał bez trudu. Mimo niebezpiecznej sytuacji w jakiej się znajdowali, nie potrafił jej przerwać momentu szczęścia. Zrobił to za niego ktoś inny. Dziecko zaczęło gwałtownie płakać. Kobieta tuliła go i śpiewała ale nie potrafiła go uspokoić. Uśmiechała się do niego, nuciła, przytulała ale i to na nic się nie zdało. Dzieciątko zdawało się maleć w jej ramionach. I tak było rzeczywiście. Po chwili Lil trzymała niemowlę w dłoniach, a to nie przestało się kurczyć i zmieniać. Śpiew i śmiech kobiety przeszły w płacz i wycie. Kiedy wlepiła w Wojownika dwoje swoich zrozpaczonych oczu, nie dostrzegł w nich nic poza stratą. Spojrzał w jej ramiona i ujrzał tam drewnianą kukłę na kształt dziecka; pomarszczoną i uschłą. Gęsta, szkarłatna ciecz ciekła spomiędzy drewnianych włókien kukły. Echem po lesie poniósł się dziecięcy płacz i kobiecy ryk rozpaczy.
Bezimienny wstrzymał oddech. Dobył mieczy wyczuwając nieznacznie czyjąś obecność lecz dzika mieszanka animu stępiła jego zmysły.
- Kim jesteś?! - krzyczał - Pokaż się! Zaklinam cię!
W którymś momencie dostrzegł na chwilę drobną postać; niby dumną w swej postawie, jak gdyby kiedyś była kimś wielkim, jednak teraz przepasaną na oczach czarną opaską - ślepą i zamroczoną. Odziana w czerwone szaty, stała z opuszczonymi ramionami, dłońmi  tęskniącymi za orężem, epatując nadzieją i całym licem recytując: “Przepraszam”.
Krok zrobił naprzód. Jej obecność była hipnotyzująca. Jej obecność pozbawiała zmysłów. Jej obecność...zrobił krok naprzód. Chwycił rudowłosą i uciekł w przeciwną stronę. Ryk kobiet jeszcze długo niósł się za nim w biegu.




Minęła godzina nim spotkał się z Aleksandrem i resztą, których przyjaciel zebrał. W sumie pięciu z nim, rudowłosą i Kreatorem.
- Co jej się stało? - spytał przerażony młodzieniec patrząc na bladą, przepoconą twarz kobiety.
- Znalazłem ją w trakcie spotkania z Daemonem… - odpowiedział Wojownik.
- Którym?
- Nie uwierzysz… - wysapał zmęczony Wojownik. Opuścił głowę.
- No mówże! - ponaglił po chwili Kreator.

-  To była Miłość… - spojrzał prosto w oczy niedowierzającego Młodzieńca.

czwartek, 30 października 2014

Ósmy Takt

Jak włamywacze. Nieproszeni goście w rozległych salach rezydencji tyrana, którego żadne z nich nie chciało zbudzić w obawie przed jego gniewem. Ostrożne, lekkie kroki, czujnie rzucany wzrok, napięte całe ciało, nienaturalne ciepło i krople potu spływające po twarzy, a każda z nich ciężka jak ołów i ostra jak brzytwa, cięły skroń, policzek i brodę by wreszcie z łoskotem wylądować na ziemi wzbijając niewielki tuman piachu. Ściany lasu przytłaczały i przerażały, niedosyt światła zaburzał poczucie dnia i nocy, a powietrze było ciężkie i parne. Świadomość tego stanu tylko pogarszała sprawę, sprowadzając podróżnych na skraj wyczerpania tak fizycznego jak i nerwowego. Taką okazała się gościnność Ścieżki, a kilkoro wiedziało, że to jedynie tło dla jej prawdziwej natury.
Mieli za sobą ponad dzień marszu. Od Tan-Shafher dzieliły ich kolejne dwa.
- Oni nie dadzą rady.  - szepnął Aleksander siadając na uboczu przy Wojowniku. Obserwował Obudzonych, którzy starali się odpocząć ale sprawiali wrażenie jakby postoje kosztowały ich więcej wysiłku niż wędrówka. Kilkoro co chwilę zmieniało miejsce lub pozycję, Lili wraz z jeszcze jedną kobietą siedziały skulone z podciągniętymi pod brodę kolanami i wzrokiem utkwionym w jednym punkcie jakby chcąc utrzymać wzrok na uwięzi. Jorg chodził napięty po jednej linii, zawracając co chwila. Knykcie i paliczki miał pogryzione miejscami do krwi.
- Spójrz na nich. Są na skraju przepaści, wystarczy bodziec by pchnąć ich do obłędu. Obaj wiemy co może nas spotkać na Ścieżce, a jeżeli ich afekty zwariują nie będziesz w stanie przewidzieć jak zareaguje las. - Kreator wyraźnie poddenerwowany przerzucał wzrok między Obudzonych a Sherabitę, który wciąż zachowywał na twarzy niezmącony spokój.
- Aleksandrze, zdaję sobie sprawę. Znam Ścieżkę nie gorzej niż ty, a na pewno podobnie nam się wydaje, że ją znamy. Jestem tu od tego żeby was...- urwał gwałtownie. Zastygł  i podniósł dłoń ostrzegawczo. Posłał przyjacielowi porozumiewawcze spojrzenie, powoli wstał i przeszedł połowę szerokości gościnca.

- Mówię wam: pokażcie się! - wykrzyczał w pustkę drogi przed sobą. Odpowiedziała mu cisza. Obudzeni spojrzeli na niego przerażeni – jak on śmie krzyczeć! Czy nie powinien wiedzieć najlepiej czym to grozi? Po chwili ich uwagę jednak odwrócił ruch pomiędzy drzewami na skraju drogi. Wyłaniały się z nich kolejne humanoidalne postacie - odziani w podarte spodnie, ledwo wiszące na ramionach koszule i nakrycia głowy; każdy ściskał na wpół zardzewiałe narzędzie lub broń – nóż, topór lub po prostu stalowy pręt. Z głęboko osadzonych oczodołów zionęła czarna pustka. Ale nie to wzbudzało największą obawę ludzi. Obcy budzili jednocześnie wstręt i niepokój. Wyglądem przypominali włóczęgów ale ich skóra pokryta była drewnianymi bruzdami, większymi lub mniejszymi tu i ówdzie, jak gdyby zasklepionymi ranami, a wokół nich roztaczała się przenikliwa, nienaturalna woń. Czym oni są? - niemo poruszały się wargi podróżnych, obserwujących rosnącą liczbę stworzeń.
- Khotowie... - wyszeptał do siebie Aleksander.

wtorek, 8 lipca 2014

Siódmy Takt cz. II

- Chcesz nas tak po prostu odstawić do jakiegoś, jak ty to nazywasz, bastionu, i mieć nas z głowy? Tak postępują sherabitas? - Lil była wściekła. W czasie gdy inni krzątali się po chacie, gotując się do wyjścia, rudowłosa nie szczędziła sił na dyskusję z Wojownikiem.
- Tak postępują rozsądni ludzie. Bastion to bezpieczne miejsce, zgromadzenie da wam wikt i opiekę. - nie tracił nerwów. Spokojnie odpowiadał na jej zarzuty patrząc prosto w duże oczy w kolorze szmaragdu, obserwując przebijający się w nich powoli płomień.
- Ocaliłeś nas, a teraz ot tak nas zostawisz? Czemu nie nauczysz nas jak przetrwać, walczyć? Nie wolno ci, chcemy...!
Lil osunęła się na ziemię kiedy położył dłoń na jej głowie. Ruch w pokoju ustał, Obudzeni w osłupieniu i ze strachem wodzili wzrokiem pomiędzy nim a kobietą na podłodze.
- Nie planowałem was ocalić - zwrócił się do nich. - Zapewnię was bezpieczeństwo ale to wszystko co mogę dla was zrobić.
Podszedł, podniósł ją i położył sobie na plecach splatając jej ręce na piersi. - Wymarsz za pięć minut. - rzucił i skierował się do drzwi.
- ...chcę zostać z tobą... - wymamrotała przez sen.
       Po wyjściu z drewnianej chaty skierowali się na jedną z kilku czarnych dróg, mocno zniszczonych działaniem żywiołów. Szli nią na zachód mając po lewej stronie głównie ruiny a Spękane Pustkowie po prawej. Jorg niósł teraz rudowłosą kobietę, reszta otaczała go luźnym szykiem podążając za Wojownikiem. Aleksander dorównał do niego krokiem.
- Co jej zrobiłeś? Widziałem to. Twoją dłoń na moment okalał identyczny zarys płomienia co na twoich ostrzach. - szeptał nachylając się nieznacznie w stronę przyjaciela.
- Nie wiem. Chwyciłem na moment rękojeść Ekstraktora, a potem jej głowę. Widziałem w jej oczach przebijający się Anim. Nie chciałem żeby ją opanował... - ściszył ton, zdziwiony tym co słyszy ze swoich ust.
- Rozumiem - dodał cicho Aleksander wracając wzrokiem na drogę przed nimi. Kąciki ust podniosły mu się delikatnie.
- Wiesz...jej włosy. Ładnie pachną. - wydukał bohater na chwilę łapiąc wzrok młodzieńca, który uśmiechał się teraz szeroko. - Co cię bawi Aleksandrze?
- Nic takiego przyjacielu drogi, nic takiego. - lecz uśmiech nie zszedł z jego twarzy jeszcze długo.
       Po godzinie marszu stanęli przed wejściem na szeroki gościniec rozpięty pomiędzy dwoma ścianami gęstego lasu drzew ogromnych, o grubych, monumentalnych konarach i koronach splątanych tak gęsto, że wzrokiem przeniknąć można było jedynie na kilka metrów w głąb lasu. Nikt jednak nie patrzył, las budził naraz tak fascynację jak i strach. Droga przed nimi była ciemniejsza niż ta którą szli dotychczas.
- Od tej chwili trzymamy się bliżej siebie. Pilnujcie waszych towarzyszy, nie zatrzymujcie się ale przede wszystkim, pod absolutnie żadnym pozorem nie schodźcie ze ścieżki i nie przekraczajcie granicy lasu - Aleksander dosadnie tłumaczył zasady wędrówki ludziom zafascynowanym widokiem rozpościerającym się przed nimi.
- Czemu prowadzicie nas tak niebezpieczną drogą? - odwrócił się w ich stronę Denett, który stał przy bramie lasu wskazując na zarośniętą tabliczkę głoszącą:

"Nadzieję zostawcie na progu,
 nim wkroczycie w te kraje.
 Dusze powierzcie bogu,
 oddacie swe życie z ciałem."

Na zniszczonym znaku ktoś krwią poprawił literę "b" do rozmiaru wielkiej. Nastała cisza, w którą wkomponowywał się szelest traw pieszczonych podmuchami wschodniego wiatru. Po chwili przerwał ją odległy ryk nieznanej bestii niosący się z Pustkowi, który niósł się echem jeszcze chwilę zapadając lękiem na sercach podróżnych.
- To jedyna droga. Możesz tu zostać jeśli chcesz. - Wojownik stał niewzruszony wpatrując się w drogę przed sobą. - Ruszajmy wreszcie. - dodał i wkroczył w cień gościńca, za nim Aleksander. Pozostali powoli poszli w ich ślady. Denett wahał się jeszcze chwilę stojąc przy złowróżebnym znaku. U jego nasady trzymały się kurczowo splecione dłonie leżącego tam szkieletu. Na jednej z nich zapleciony był naszyjnik z koralikami zakończony krzyżykiem. Kiedy ryk bestii zabrzmiał po raz wtóry, mężczyzna nerwowo wyrwał nieboszczykowi paciorki i pognał za resztą towarzyszy. Dziewięciu wkroczyło na Ścieżkę. Wiatr ustał, jak gdyby cały świat wstrzymał oddech.

sobota, 5 lipca 2014

Siódmy takt cz. I

       Wiatr huczał nisko w szparach miedzy deskami zabitej framugi, nasilając się do gwizdu przy każdym silniejszym podmuchu. Mimo to, od wzejścia Kula Ognia gorała nad dachem drewnianej chaty i powietrze w środku było duszne i zawiesiste. Rosły mężczyzna w mokrej od potu koszuli zataczał koło po pokoju, przecierając nerwowo dłonią wilgotną twarz i krótkie jasne włosy.
- Możesz wreszcie usiąść? - rzucił inny, siedzący w rogu facet.
- Próbuję się uspokoić, dobra? - odparł tamten, przystając na chwilę.
- I jak ci idzie?
- Zejdź ze mnie Denett, co? Chcę jakoś zrozumieć co się właśnie stało, a ty nie pomagasz.
- Do cholery Jorg, a co tu jest do rozumienia? Ten facet nas ocalił i to się w tym momencie liczy! Oraz to co dalej z tym zrobimy! - krzyknął i wstając, dla podkreślenia swoich słów, wskazał dłonią na nieprzytomnego Wojownika.
- Możecie się obaj zamknąć? - odezwała się nagle kobieta siedząca przy łóżku, na którym leżał. Długie, rude włosy miała związane z tyłu w kucyk. Choć wyraz twarzy miała teraz surowy, z jej oczu emanował tak gniew jak i zmartwienie. Całe zdarzenie obserwował znad książki Aleksander, nie odzywając się ani słowem. Siedział na krześle przy głowie Sherabity, wertując niby od niechcenia swoją księgę boga Dawnych Dni.
- Wasze durne sprzeczki są w tym momencie naprawdę zbędne. - ucięła, kiedy zorientowała się, że wszyscy w pokoju skierowali na nią wzrok.
- Ma rację. Odpoczywajcie. Zbierajcie siły. Na decyzje przyjdzie czas kiedy Bezimienny dojdzie do siebie. - cichym głosem dodał Aleksander nie podnosząc wzroku znad kart księgi. Mężczyźni po chwili rozeszli się i usiedli. Młodzieniec spojrzał na przyjaciela, który blady od skrajnego wyczerpania oddychał teraz powoli.
"Siedemnastu spoczęło od twoich mieczy. Sześciu nie przeżyło emanacji Animu. Siedmiu Obudzonych czeka na poprowadzenie. Lepiej wracaj w pełni sił..." - myślom w głowie Kreatora towarzyszył jego długi oddech.
       Ciszę wypełniało tylko kilka zdysharmonizowanych ze sobą oddechów śpiących w pokoju ludzi. Po chwili spośród nich wybił się szelest materiału i stęknięcie kiedy Sherabita usiadł na łóżku. Kilku spojrzało w jego stronę, kobieta rzuciła się gwałtownie obejmując go w klatce piersiowej.
- Lil! Proszę, daj mu odetchnąć... . - zwrócił się do niej Aleksander wstając z krzesła. Rudowłosa puściła Wojownika zmieszana.
- Jak się czujesz Bezimienny? - zapytał młodzieniec.
- Lepiej, dziękuję... - mówił powoli i zmęczonym tonem. Podniósł ręce i wpatrywał się w swoje dłonie, zaciskając je i puszczając na przemian.
- Kim są Ci ludzie? - spytał nie podnosząc wzroku.
- To Obudzeni. Puści, którzy pod wpływem wyemanowanego przez ciebie Animu odzyskali energię i panowanie. Nie sądziłem, że to możliwe.
- Czy ja...? - zwątpienie zachwiało pytaniem Wojownika.
- Mogło się to dla Ciebie skończyć ekstrakcją lub śmiercią, kretynie.
- Rozumiem... - wydusił. - Aleksandrze, gdzie znajduje się najbliższy bastion?
- W Tan-Shafher. Prowadzi go zgromadzenie Sinistratów. - bez wahania odparł Kreator.
- Tam wobec tego wyruszymy.
Kilku ludzi podniosło się ze swoich miejsc.
- Ale... - ktoś zaczął.
- Ruszamy tuż po zachodzie. - uciął bohater.

czwartek, 26 czerwca 2014

Szósty Takt

Aleksander stał w progu pokoju, oniemiały tym co usłyszał. Jak to "wyrżnie wszystkich"? Przecież to nadal...
 - Co do jednego. - oznajmił poważnym tonem Sherabita wskazując mieczem na przyjaciela.
 - Nie możesz! Znasz zasady! To...
Nie dokończył. Wojownik stał w miejscu gdzie wcześniej znajdował się strzaskany teraz stół; opuścił ostrze, zamknął oczy i zapadł się w sobie.
Szybko odnalazł obecność silnego już Animu. Stanął przed bezkształtem nieustannie wijących się płomieni, zapadających, to znów eksplodujących; swą dzikością pożerały same siebie by rosnąć w siłę, będąc wiecznie gorejącym chaosem samonapędzającej się potęgi, która raz pchnięta staje się nie do zatrzymania.
Ogień zahuczał groźnie kiedy wojownik stanął przed nim.
- Przyszedłeś! Czego tu chcesz? Zgasić mnie, tak? Stłumić mnie, tak? Po to tu jesteś? ODPOWIEDZ!
Zagrzmiał razem z poniesionym echem ale żadna odpowiedź nie padła. Płomienne wije pełzły w kierunku bohatera.
- Nie masz takiej siły! - syczał dalej - NIE ZATRZYMASZ PONIESIONEGO ŻARU!
Pogłos jeszcze chwilę niósł potężny krzyk. Ciszę wypełniał tylko szum palącej się istoty.
- Nie zamierzam. - rzekł wreszcie cicho Sherabita. - Nie dzisiaj.
Na te słowa Anim nie odpowiedział, analizując ich znaczenie.
- Jesteś mi teraz potrzebny. A więc płoń.
- Tak...! - z rosnącym podnieceniem rozżarzył się jaśniej Anim.
- Pożyw się moim sercem. Niech zapłonie krew moja i oczy.
- TAK! TAK! TAK! - jak echo słyszał w głowie bohater.
- Nie... - szepnął Aleksander.
Kiedy wojownik otworzył oczy, kolor jego zawirował na czerwono i całe stanęły w ogniu, skacząc żywo nad brwi. Ciemność wokół jego ostrzy przybrała kształt ostro zarysowanych płomieni. Stawiając wolne lecz twarde kroki, stanął w końcu kilka centymetrów od drzwi prowadzących na zewnątrz, wbijając w nie wzrok, jak gdyby przez nie widział i cierpliwie czekał na to co ma nadejść. Zza drzwi dochodziły odgłosy kroków, szmer martwych liści na kamieniu otaczającym dom, kopnięty tu i ówdzie przedmiot, wreszcie skrobanie w ściany i ciche pojękiwania. Trzask drewna i głośny jęk Pustego wybiły się ponad tę symfonię, kiedy Sherabita przebił ostrzem drzwi przeszywając jednego z nich. Szeroki uśmiech zakwitł na twarzy wojownika.
Wyrzucone nieznaną siłą, drzwi wyleciały z futryny drewnianego domu, posyłając wiszące na nich ciało kilka metrów dalej. Zgromadzeni przy domu Puści zastygli na chwilę w miejscu, zainteresowani nagłym poruszeniem.
Sherabita stał w futrynie na szeroko rozstawionych nogach i szeptał inkantację.
- ... et mortu! - z krzykiem wybiegł wyprowadzając spiralę mieczy. Te niczym przedłużenie jego dłoni,  sięgały gdzie on mógł li dotknąć, cięły gdzie jego wola kierowała - pierwszy, drugi, trzeci, padali kolejno z horyzontalną blizną na gardzieli. "Zatrzymanie, kolano - wybicie od ziemi i cięcie od góry. Pamiętaj o dyscyplinie ruchów. Rozszczepienie i cięcie! Źle! Pilnuj precyzji!" - w myślach grzmiały słowa Nauczyciela. A jednak padali jeden za drugim i żaden nie był w stanie go tknąć. W dzikim walecznym rauszu był jak ogniste bicze. Młodzieniec we fraku, stojący w domu patrzył z przerażaniem na rzeź rozgrywającą się przed nim. Sherabita walczył pochłonięty Gniewem i nic nie mogło go zatrzymać chociaż wiedział, to co wiedział i młody  Twórca:
- Bezimienny, przecież...przecież to mogą być twoi rodzice! - krzyknął.
Przystanął w pół ciosu na dźwięk głosu przyjaciela. Po chwili obcy dotyk zwalił go z nóg i padł na jedno kolano, jakby kopnięty w plecy. Poczuł nagły upływ energii i ciało ugięło się. Zaskoczony, w odruchu obronnym, niczym dzikie zwierzę wykonał gwałtowny obrót tnąc kilku najbliższych przeciwników. I znów dotyk. Puści uderzali go w coraz czulsze punkty, a on upadał. Wbił ostrza w ziemię żeby się oprzeć. Otaczało go kilku. Kilka dotknięć i sam stanie się jednym z nich.
- Nie...! - wydusił. - Nie teraz. Ja was...
- Nie...nie możesz ich wszystkich... - dukał Aleksander obserwując walkę. 
- Ja was... - urwał w pół głosu Wojownik i spuścił głowę. Puści otoczyli go ciasnym kręgiem.
- NIE! - krzyknął młodzieniec widząc upadek. Zaczął biec ku przyjacielowi.  - Nie możecie go...
- NIEEEEEEE! - nienaturalny krzyk Sherabity przeszył wszystkich. Wiatr zatoczył wirem wokół zgromadzonych Pustych, po okolicy poniósł się huk i światło. 
Aleksander obudził się oparty plecami o ścianę. Przed sobą miał wejście do domu, a za nim krajobraz pobojowiska. Szybko otrząsnął się i wybiegł na zewnątrz szukając przyjaciela. Wśród opadającego pyłu kilku kompletnie zdezorientowanych ludzi budziło się i podnosiło z ziemi. Kręgiem otaczali człowieka leżącego na ziemi i przyglądali mu się ze zdumieniem. Po jego lewej i prawej stronie spoczywały miecze. Oddychał z trudem, a na jego piersi złożyła głowę kobieta o długich, rudych włosach i płakała. 
Aleksander podszedł i spojrzał na przyjaciela,  który w tym momencie otworzył oczy.
- Aleksandrze... - wyszeptał zachrypniętym głosem. - Czy ja...?
- Nie. - odpowiedział stanowczo młodzieniec - Dokonałeś czegoś znacznie większego. 

sobota, 21 czerwca 2014

Nie-cel

Pewien człowiek, żyjący w dużym mieście,  każdego dnia w godzinie popołudniowej kończył swoją pracę w dużej firmie i wychodził przed budynek gdzie miał zaparkowany samochód. Któregoś dnia jego drogę między drzwiami firmy, a samochodem, przeciął pospiesznie idący przechodzień, który zatrzymał się nagle i wodził wzrokiem po budynku.
Pracownik firmy był uczynny toteż zapytał bez wahania:
- Dzień dobry. Będę jechał samochodem, może pana podwiozę? Dokąd pan zmierza?
Na co ten spojrzał na pytającego i odpowiedział spokojnie:
- Nie wiem. - po czym pomknął szybkim krokiem dalej.
Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie. Po tygodniu, pracownik zapytał:
- Czy dzisiaj wie pan, dokąd pan zmierza?
- Nie, a powinienem? - odpowiedział podróżny.
- Jeśli chce pan trafić na miejsce, powinien pan wiedzieć.
- Och chłopcze, na pewno trafię kiedy je znajdę.  - skwitował z uśmiechem i ruszył dalej.

wtorek, 10 czerwca 2014

Conatus

W żyłach płonie ogień.
Jak długo jeszcze mogę?
Wzrok ciężki jak kowadło
i jak światło płomień,
rzucam nim na ścianę.

Myśli jak związane.
W klatkę schowane.
Zwykle płyną wolne,
teraz cierpię za nie - 
sumienia spowiedź rewoltę.

Krew nie płynie serca portem,
de profundis post mortem.

niedziela, 8 czerwca 2014

Księga Archiwum Ekstrakcji (fragment II)

...a spośród wielu stworzeń, których obecność znaczy te ziemie od czasu Wielkiej Ekstrakcji, najliczniejsi zdają się być Puści. Wedle najdalej sięgających relacji należałoby sądzić iż pojawili się w niedługim czasie od uderzenia, wedle przekonań racjonalnych jednak, że istnieli na długo przed. Słuszność tych drugich potwierdzają obserwacje i badania poczynione nad Pustymi przez Obserwatorów, z dawna zwanych uczonymi.  Nieliczne z tych badań zachowały wyniki, które przetrwały do dnia dzisiejszego, a jeszcze mniej tych, które mi - Kronikarzowi Krain Opustoszałych - udało się zdobyć oraz odtworzyć na poczet tej księgi.
       Stworzenia te to... <fragment spalony> 
       ...a dosięgnięci uderzeniem wyzuci z... <nieczytelne>.
       Jeśli wziąć pod uwagę jedynie zewnętrzną fizjonomię Pustych, nie różnią się zanadto od ludzi. Jedyną lecz zasadniczą cechą różniącą ich od wspomnianego gatunku to oczy - u Pustych czarne, bez śladów bielma czy koloru. Jeśli wierzyć księgom sprzed Ekstrakcji, dawniej oczy miały związek z istnieniem tzw. duszy (rzecz szerzej omawiana w indeksie do odpisów o Starych Bogach).
      Ciężko cokolwiek powiedzieć o celu czy sensie istnienia Pustych. Choć niezbyt szybcy i porywczy, są gatunkiem bardzo niebezpiecznym z racji swojej... <fragment spalony>. Puści choć nie są głusi to nie słyszą; nie są ślepi lecz nie widzą, nadal żywi choć nie czują i nie wiedzą. Poruszają się, jedzą i załatwiają jak ludzie - nie wiadomo jednak czego szukają i za czym podążają. Kontakt z Pustym kończy się dla człowieka dwojako: śmiercią lub przemianą w Pustego. Poniekąd wyjaśnia to teorię na ich pochodzenie lecz nie wiadomo jakim odbywa się to sposobem. Znanym jest natomiast fakt iż Puści szybko gromadzą się do miejsc gdzie wystąpiła silna emanacja Animu. Panuje powszechna opinia wśród Samych, jakoby Puści rzekomo "żywili" się ludzką energią Anim.

Karta z rodziału "O gatunkach Ziem Opustoszałych"
Księgi Archiwum Ekstrakcji

środa, 28 maja 2014

Symbioza relacji

Mężczyzna, zależnie od sytuacji, winien stać za kobietą - by pokazywać jej świat,  bądź przed kobietą - by ją przed światem chronić.
Kobieta, niezależnie od sytuacji, nie powinna się od mężczyzny wycofywać.

środa, 14 maja 2014

Piąty takt

Biegł. Nie czując zmęczenia, wyrzucał przed siebie na przemian lewą i prawą nogę, byle dalej, byle szybciej! Nie mógł się spóźnić. Praca rąk, oddech - bieg! Czuł presję - permanentny, świadomy nacisk na świadomość, że musi się spieszyć, inaczej stanie się coś złego...bardzo złego. Potykając się o dziury w betonowych płytach wbiegł w zakręt. Przed sobą, na końcu drogi dostrzegł samotny dom, kontury budowli były mu znajome - prosta, dwupiętrowa bryła z balkonem. Puścił się pędem mijając pozostałe budowle i stal na kołach. Kiedy dobiegł, na bezdechu pokonał schody by zastać otwarte drzwi. Niepokój narastał. Bez zastanowienia wparował do sieni skąd wypadł prosto na schody prowadzące na piętro, mijając kuchnię i salon. Tak jak pamiętał, na piętrze korytarz, zwrot w lewo i na końcu drzwi z małym progiem... .
Podłogę niewielkiego pokoju wypełniały szklane formy, a pośrodku, w czerwonej wykładzinie wycięty nożem krąg z wpisaną dziewięcioramienną gwiazdą.
- Nie... - wyszeptał, jakby chcąc zaprzeczyć temu co widział. Na łóżku leżało ciało zbyt dobrze mu znanej kobiety. Oczy wypełnione były czernią Pustych.
- Nie! - z krzykiem rzucił się w stronę łóżka ale silna ręka zatrzymała go w połowie drogi.
- Ależ tak, chłopcze. Nic już nie możesz zrobić, wybrała mnie. - usłyszał niski, męski głos.
Bohater podniósł wzrok za ręką by dostrzec wysokiego mężczyznę o ostrych, szlacheckich wręcz rysach twarzy, odzianego w biały garnitur z czarną koszulą i okrytego szarym płaszczem. Bezimienny przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać wzroku od niewzruszonej postawy obcego.
- Widzisz... - zaczął mężczyzna - ...ona bardzo Cię potrzebowała ale Ty byłeś daleko. Jak mogłeś jej pomóc będąc daleko? Jak mogłeś dać jej odczuć, że ją kochasz będąc daleko?
Zapytanie ciężko zawisło w powietrzu. Bezimienny choć wiedział, że pytanie skierowano do niego, nie czuł siły by odpowiedzieć. Kim był był ten facet? Skąd to wszystko wiedział?
- Nie mogłeś. Proste. - skwitował obcy - Dlatego wybrała mnie.
Z przerażeniem bohater spojrzał w twarz górującemu nad nim mężczyźnie, jakby nagle dopadła go świadomość z kim ma do czynienia. Ten odwrócił się i oczami o srebrnych tęczówkach przeszył wzrok Bezimiennego. Śnieżnobiały uśmiech znaczny dwoma kłami rozkwitł na jego twarzy.
- Moje imię Vocatus. Czuję, że jeszcze się spotkamy... - dodał pochylając się blisko twarzy bohatera.

...

Wdech! Gwałtowny jak u tonącego, który chce wrócić nim do życia, tak przebudzony z koszmaru chce wrócić do rzeczywistości. Chwilę jeszcze patrzył w ścianę przed sobą oddychając szybko, by po chwili zanurzyć twarz w dłoniach. Przetarł spocone czoło i odrzucając płachtę, którą był okryty, wstał z łóżka. W zawiesistej ciszy i ciemności pokoju, bez większego namysłu nakreślił na drewnianym stole kredą niewielki krąg, wypełnił rozetą i otoczyli sigilami ochronnymi. Podniósł mały nóż i upuścił do środka kręgu kilka kropel krwi, które po chwili zadymiły i zapłonęły czarnym ogniem.
- Wiiitaj Sherabito - odezwał się wysokim głosem ognik - znowu koszmar?
- A ty skąd to wiesz? - odpowiedział z przekąsem Bezimienny.
- Ostatnimi czasy częściej wzywasz mnie nocami. Czyżby męczyło Cię coś z czym sobie nie radzisz?
- Nie twój cholerny interes. - uciął wojownik. W pokoju zawisła niezręczna cisza.
- Czy takie zachowanie przystoi jednemu z Sherabitas? - padło bezpośrednio po kilku minutach.
- Stul pysk! -  wrzasnął bohater wymierzając kopnięcie, które posłało pęknięty stół na przeciwległą ścianę. Przez pokój poniosło się echo chichotu ognika, który po chwili zniknął. Wojownik został sam, dysząc ciężko, wsparty rękami o kolana. Podniesiony uderzeniem pył naznaczył swoją obecność w powietrzu ciężkimi kłębami. Po chwili do pokoju wparował Aleksander.
- Co się stało? Czyś ty do końca oszalał? - syczał w półkrzyku - Wiesz co narobiłeś?
Przyjaciel młodzieńca stał milczący, z włosami opadającymi na twarz i oddychał ciężko.
- Teraz musimy się stąd wynosić! - krzyknął kreator. 
- Nigdzie nie idę - odpowiedział bohater.
- Ale za chwilę będzie tu cała zgraja Pustych! O innych nawet nie wspomnę, sam dobrze wiesz, że...
- Niech przyjdą... - syknął sherabita biorąc miecze do rąk - ...wyrżnę ich wszystkich!

c.d.n.

Za natchnienie i inspirację dziękuję Magdalenie. Bez tego, Piąty Takt jeszcze długo leżałby odłogiem.

piątek, 21 marca 2014

Wyplute w nocy

Choć uważam się za szczęśliwego człowieka
To jednak jeden męczy mnie lęk
Obawa przed tym, by się nie obudzić.

Bo bliższe jest to co mnie otacza
Marzeniom sennym i jawom
Niż rzeczywistości, w której zwykłem żyć.

Jeszcze chwilę pragnę śnić,
jeszcze chwilę tutaj być.
Bo w tym śnie mógłbym umrzeć choćby dziś.

środa, 19 marca 2014

Znam jednego

Jest jeden facet, którego znam od dłuższego czasu. Bardzo specyficzny gość, a jednak cenię sobie jego towarzystwo. Zawsze napełnia mnie swoistą konsternacją i wprawia w głębokie zastanowienie. Ma on jeden dziwny zwyczaj.
Wchodzi czasem do mojego pokoju. Po cichu, jakby chciał pozostać niedostrzeżony, uniknąć konfrontacji z kimkolwiek. Głowę ma zawsze spuszczoną, a jednak dostrzega wszystko wkoło. Powolnym krokiem idzie do mojego biurka, siada na krześle, sięga do szafki - wypija dwa kieliszki ognia, po czym zakłada nogę na nogę, splata ręce na piersi i...tak jakby zapada się w sobie. Nie umiem tego inaczej nazwać. Ale właśnie wtedy lubię stanąć obok niego i po prostu go obserwować, bo wtedy jest najbardziej fascynujący. Kiedy słucha głosu bębnów, gitar i zadymionych wokali. Kiedy podnosi wzrok by obserwować krople cieknące po szybie okna, a jego spojrzenie...nie, nie ma go.
Wydaje się wtedy patrzeć do środka, a w jego oczach przewija się burza. Istny sztorm uczuć, doświadczeń, wspomnień i czegoś jeszcze, czego nie umiem nazwać. Z zewnątrz tak spokojny, statyczny, nie poruszony zdaje się niczym co się dzieje, wewnątrz jednak, wiem to, toczy się istna batalia. O myśli, o prawdę, o słuszność, o dzień i noc, o białe i czarne, o to co ważne, a co marne, co rentowne, a co stratne, co powinien i co chce, co może lub nie - o wolność i władzę samego siebie i się.
A ja wciąż stoję obok, z fascynacją w oczach i podziwiam jak dziecko ulubionego superbohatera - ileż siły on ma w sobie, wytrwałości by z tym wszystkim zmagać się, z własnego wyboru, samemu, upadać i podnosić z powrotem na nogi. Zadać tysiąc ciosów i tysiąc ciosów otrzymać byle zrobić jeden na przód krok, przed siebie. 
I choć wydaje mi się, że znam tego jednego, to wiem, że nie wiem o nim więcej niż on sam mi pozwala wiedzieć. Ot paradoks poznawczy poznawania siebie.

czwartek, 13 marca 2014

Czwarty Takt

Zamykając za sobą Bramę, jeszcze chwilę musiał trzymać świadomość na granicy aby nie wylądować zbyt gwałtownie. Powrót zmysłów, choć winien być przyzwyczajony, był doświadczeniem mało dla niego przyjemnym. Z początku pojawiały się myśli, które stopniowo nabierały rozpędu, potem kolejne Granice - Jedności, Obecności, Otoczenia i Czucia. Nie raz zdarzyło mu się przeskoczyć zbyt szybko jedną lub dwie z nich czego efektem był raptowny powrót percepcji własnej i otoczenia, natarczywe bóle czy rzucenie ciałem. Z odczuciem ciężaru odzyskał świadomość. Choć delikatne, światło świecy raziło go w oczy, a krew pulsowała w uszach.
- Witaj z powrotem - ledwo usłyszał głos przyjaciela.
- Witaj Aleksandrze. Czy coś się działo pod moją nieobecność?
- Kilku Pustych nie mogących znaleźć swojego miejsca na tym świecie, poza tym - nic wymagającego interwencji. Mamy wyjątkowo spokojną noc.
- To chyba dobrze... - odparł wojownik wydychając powietrze. Opadł ciężko na krzesło próbując uporządkować myśli. Na stole leżała pokaźnych rozmiarów księga, której lekkie stronice z nabożną delikatnością przewracał co chwilę młodzieniec we fraku.
- Znowu czytasz księgę boga Dawnych Dni. Stałeś się ostatnio bardziej sentymentalny niż zwykle Aleksandrze. - zauważył z uśmiechem Bezimienny.
- Nie bądź śmieszny. To nie sentyment, to ciekawość. Fascynujące jest, że tysiącom istnień dawniej ta księga nadawała sens życia, kształtowała myślenie od narodzin aż do... - urwał, podnosząc wzrok z kartek na rozmówcę - ...tak, aż do śmierci.
- W jaki sposób? Jaki sens?
- Widzisz, wtedy ludzie myśleli trochę inaczej. Zupełnie inaczej! Księga mówi o istocie tak potężnej, że będącej poza i ponad wszystkim, ponad światem i materią, a nawet poza Życiem i Śmiercią. Istota, która stworzyła cały ten świat, ukształtowała i dała życie oraz ustanowiła wszelkie prawa. Kochała ona całe swoje stworzenie, w szczególności ludzi i właśnie Miłość dana przez tę istotę była celem i sensem ludzi.
- Miłość... - Sherabita pogrążył się w myślach. To jedyny demon, którego nikt nie widział od czasu Wielkiej Ekstrakcji, a jednak ślady jej istnienia są niezaprzeczalne.
- Dokładnie, Miłość.
- Przeczytaj mi proszę fragment z tej księgi.
Aleksander prędko zapuścił się między stronice szukając odpowiedniego fragmentu, szepcząc coś pod nosem. Po chwili odchrząknał i wyrecytował:

"Mówienie zawsze jest wysiłkiem
i niczego człowiek nie zdoła powiedzieć do końca.
Nie nasyci się oko patrzeniem
ani ucho nie napełni się słuchaniem.
To, co było, będzie znowu,
czyn już dokonany znowu trzeba będzie podjąć,
nic więc nowego nie ma pod słońcem."

- To jeden z moich ulubionych fragmentów - dodał po chwili milczenia.
- Piękne to, co przeczytałeś Aleksandrze. Zadam Ci jedno pytanie tylko.
- Słucham - odpowiedział.
- Czy uważasz, że ta istota naprawdę gdzieś jeszcze istnieje?
Zapadł długi moment ciszy, tak przejmujący jak woda, która ogarnia tonącego. Mężczyźni patrzyli sobie w oczy jednak ich wzrok spotykał się gdzieś w pustej przestrzeni między nimi, jak gdyby w milczeniu oboje rozważali odpowiedzi na pytanie. Czas zdawał się rozciągać gdy wreszcie Aleksander spuścił wzrok z powrotem na papier księgi.
- Nie wiem... - wyszeptał załamującym się głosem, a kartki znaczyły się kolejnymi, ciemnymi kręgami kropel.




Fragment z Biblii Tysiąclecia, Kohelet 1, 8-10

poniedziałek, 3 marca 2014

Księga Archiwum Ekstrakcji <fragment>

Odrzuć Czas
Poczucie mas.
Wszystko to,
co znałeś i znasz.
Utnij świadomości nić.
Śpij.

Baw się Ogniem,
miotaj Wiatrem.
I kamiennym Ziemi miastem
wstrząśnij Wody fal namiastką.
Póki nie zostanie nic -
Śpij.

Gdy runie horyzont,
gdy runą przestworza
odnajdziesz szczyt góry
wśród Gniewnego Morza.
Tam czeka przeciwnik, który nigdy nie śpi, 
leczy Ty - Śpij.

Walcz z sobą by pozostać sobą.
Utrać rozum, by odzyskać ład.
Naucz się umierać żeby móc żyć,
naucz się śnić żeby móc spać.

    - III Inkantacja Medytacji Sherabitas

czwartek, 23 stycznia 2014

Trzeci Takt

Noc była ciemna i żadne światło jej nie przenikało poza delikatnym blaskiem bielma oczu Wojownika. Żadna gwiazda nie zaszczyciła obecnością czarnego nieboskłonu i tylko z północnym wiatrem walczył uparcie stawiając kolejne kroki na mętnym gruncie szarego piasku.
Podmuch zdawał się ciskać chłodem i ciemnością w każdym kierunku, a ilekroć uderzał w Bezimiennego, ten angażował resztki sił by wymachiwać pięściami jak gdyby chciał wdać się z wiatrem w bójkę. Był wyczerpany. Kolejne, ciężko stawiane kroki znaczone były pojedynczymi kroplami wody spadającymi z policzków gdzie kres miały srebrne potoki ciągnące z oczu.
Wojownik płakał. Wycie wiatru kontrował swoim krzykiem, byle słyszeć swoją obecność, byle zachować świadomość. Żywioł zdawał się nieść na swych skrzydłach delikatny, dźwięczny, kobiecy śmiech wprost do jego uszu.
Krzyczał w agonii, nie umiejąc rozróżnić co pochodzi z jego głowy, a co faktycznie słyszy. Nieufność do zmysłów zacierała granice więzienne Szaleństwa, które coraz głośniej szamotało się w swojej klatce wewnątrz Niego.
- Kim jesteś? Czemu mi to robisz? - artykułował w krzyku, ściskając głowę rękoma jak gdyby chciał wycisnąć z niej źródło bólu tak jak wyciska się drzazgę ze skóry. Nie wiedział co się z nim dzieje, utracił kontrolę. Pulsującym bólem odezwało się prawe oko. Obraz zaszedł lekką mgłą.  Odruchowo sięgnął ręką przykładając dłoń, którą po chwili cofnął z sykiem bólu. Wnętrze dłoni miał poparzone - oko płonęło czarnym ogniem.
- Nie! Nie ja! Nie teraz! Nie...AAAAAAAA! - kolejny krzyk zagrzmiał z wiatrem. Lewą ręką teraz, Sherabita jak gdyby dociskał prawe ramię do torsu chcąc utrzymać je na miejscu. Pod skórą mięśnie i kości zdawały się kształtować według własnej myśli, zniekształcając jego ramię karykaturalnie.
- Dlaczego? DLACZEGO?
Nogi podnosił teraz ociężale i z trudem pokonywał następne kroki. Po kilku metrach upadł na kolana zwiększając głowę w dół. Nie widział już nic, oczy zaszły czarnym płomieniem. Na grzbiecie zaczęły pojawiać się deformacje ekstrakcji. Bezwzględny ból palił całe jego ciało. Krew ciekła teraz z jego oczu. Zaczął szeptać. Uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- To tu? Teraz? W takim stanie chcesz mnie zobaczyć?
Kręcił nieznacznie głową jak gdyby czemuś zaprzeczał. Niebo zachodziło ołowianą szarością świtu. Ogniki w oczach zaczęły jakby niespokojnie skakać coraz wyżej.
- Nie tak to sobie wyobrażałem ale jeśli tego chcesz, przyjdź proszę...przyjdź i ocal mnie.
Kiedy ognista kula zza horyzontu cisnęła pierwsze swe promienie na Sherabitę, ten rozrzucił ręce na boki i pustym, płonącym wzrokiem spojrzał wprost w Kulę Ognia przed sobą krzycząc:
- Weź mnie ze sobą...PRZYJDŹ I OCAL MNIE!

...

Obudził się w ciemnym pomieszczeniu. Czucie przyszło gwałtownie w całym ciele. Syknął przez zęby z bólu sięgając ręką do twarzy. Poczuł, że oczy ma przewiązane bandażem. Czuł przenikliwy chłód.
- Nie sądziłem, że jesteś aż tak głupi by wystawiać się na wschodzącą Kulę Ognia. - usłyszał z nad głowy znajomy głos. Chciał podnieść się i rozejrzeć za przyjacielem ale silna dłoń w aksamicie docisnęła go z powrotem do łóżka.
- Czy...Ona..? - próbował wydobyć z siebie Wojownik ale to co usłyszał wcale nie brzmiało jak jego głos. Było nieludzko zniekształcone, jak gdyby mówił trzema różnymi głosami, a każdy na innym poziomie.
- Nie, nie było jej tam jeśli o to pytasz. Nie znalazłem wokół żadnych śladów jej obecności. Przykro mi. Odpocznij lepiej, nie wysilaj się.
Czyli nie przyszła - pomyślał - nadal żyję.
Wiedział, że miała rację w tym. Nadal miał do wykonania misję. Nie mógł darować demonowi tego co zrobił.

c.d.n.