piątek, 8 stycznia 2016

Zapomniany smak

Minął spory kawałek czasu od ostatniego mojego wpisu tutaj. Chociaż piszę teraz, z miesiąca na miesiąc, coraz więcej i mimo postanowienia żeby możliwie wszystko spisywać ręcznie, pojawiają się myśli, które nie znajdują ujścia i nasycenia na kartkach papieru. Myśl jednak to Słowo, a je trzeba uszanować i dać mu miejsce. Z taką intencją i takąż myślą wracam tutaj żeby podzielić się nią z Tobą.

Wydarzenia na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy dały mi sążnistą porcję doświadczeń do przemyślenia. Z jednej strony widzę i czuję, że sprawy idą ku lepszemu, powinienem czuć się z tym dobrze gdy tymczasem ja nawet nie dostrzegam się w lustrze. Potrafię spędzać kwadranse wpatrując się w postać na tafli jak w osobę na ulicy, którą widzisz z daleka, usilnie próbując sobie przypomnieć kim była i skąd ją znasz. Wyschnięte i spierzchnięte usta obgryzam do krwi jakby chcąc odnaleźć na nich znajomy smak, którego zapomniałem dawno temu, a którego tak rozpaczliwie pożądam. Wiele rzeczy w krajobrazie mojego życia zmieniło się i zmienia dalej - widzę siebie stojącego na szlaku pełnym ostrych jak brzytwa skał i urwisk z lewej i prawej strony. Przede mną stroma droga wiedzie pod górę ale ja odwracam na chwilę głowę i patrzę na dolinę, którą opuściłem; zieloną, ciepłą, osłoniętą chmurami i przyprószoną słońcem, widzę domy i ludzi ale wszystko i wszyscy zostało gdzieś daleko z tyłu. Jestem tylko ja i szlak; i nie przeszkadza mi trud, po raz kolejny sam zbieram siły i robię kolejny krok ale jak to w górach, z każdym krokiem wzwyż robi się coraz zimniej. Cholernie zimno.

Tak, samotność. Wiesz, chyba zaczynam się z nią oswajać. Lubię mówić sobie, że duszy artysty zawsze pisana będzie samotność. Ach, tak, wiem, że to głupie...ale podoba mi się gra słów w zwrocie "pisana będzie" gdzie pisanie jest tak umiłowaną przeze mnie dziedziną. 
Nie powiem, że tego nie pragnę, bo skłamałbym. Jednak, chyba nie umiem już obchodzić się z kobietą. O nie myśl proszę, że brak mi manier - wręcz przeciwnie. Zaczynam jednak zupełnie osobliwie, dziwnie reagować na przeróżne rzeczy kiedy tylko poczuję choćby cienką nić przywiązania. A kiedy coś czuję - mówię; nieraz absurdalnie, niedorzecznie i bez prawa do tego.

Cieszę się, że ten miniony rok się skończył. I cieszę się z tego jak zaczął się ten nowy. Ale to chyba wszystko, czas raz jeszcze, szczelniej okuć się w tę zbroję. Klamra kompozycyjna otwarta, akapit wcięty - zaczynam kolejny rozdział tego samego dzieła.

niedziela, 30 listopada 2014

Dziewiąty Takt

Nie za daleko. Błagam, byle nie za daleko. - to jedyne co wypełniało głowę wojownika biegnącego po leśnym poszyciu gęsto rosnących drzew; z korzenia na korzeń, od konaru do konaru, nie drgnął nawet liść choć poruszał się szybko. Szybciej biegły tylko jego myśli, im dalej zapuszczał się w las. Choć wkoło jawiły się tylko zdrewniałe konstrukty, nie czuł absencji. To nadawało mu trop. Wschód.
Ekstraktory zdawały się reagować zgodnie z celem; pulsowały im bliżej się znajdował. Choć nie nazwał tego, Bezimienny doskonale wiedział dokąd biegnie.
“Gdzie ona jest? Czy nic jej nie jest? Zabiję każdego wokół niej!”
Pęd myśli przerwał kobiecy śmiech. Stanął na moment by nasłuchać i po chwili ruszył morderczym pędem. “Nie to. Nie to. Nie to! Nie...tutaj!” - wbiegł szybkim krokiem po konarze drzewa. Stał teraz na rozległej przestrzeni, swego rodzaju komnacie, którą tworzyły gałęzie pod koroną drzewa, unoszące się pod niebo niczym filary. Po raz pierwszy od dawna poddał się pieszczotom promieni słońca, które prześwitywały przez koronę. Trwał tak chwilę póki jego uwagi nie przykuł głos Lil. Kobieta siedziała na kolanach kilka metrów od niego ściskając coś w ramionach.
- Piękny, prawda? - zwróciła się do niego kiedy podszedł bliżej. Na jej rękach spoczywał noworodek. Malutki, nagi i spokojny. Rudowłosa miała łzy w oczach i były to łzy szczęścia, to rozpoznał bez trudu. Mimo niebezpiecznej sytuacji w jakiej się znajdowali, nie potrafił jej przerwać momentu szczęścia. Zrobił to za niego ktoś inny. Dziecko zaczęło gwałtownie płakać. Kobieta tuliła go i śpiewała ale nie potrafiła go uspokoić. Uśmiechała się do niego, nuciła, przytulała ale i to na nic się nie zdało. Dzieciątko zdawało się maleć w jej ramionach. I tak było rzeczywiście. Po chwili Lil trzymała niemowlę w dłoniach, a to nie przestało się kurczyć i zmieniać. Śpiew i śmiech kobiety przeszły w płacz i wycie. Kiedy wlepiła w Wojownika dwoje swoich zrozpaczonych oczu, nie dostrzegł w nich nic poza stratą. Spojrzał w jej ramiona i ujrzał tam drewnianą kukłę na kształt dziecka; pomarszczoną i uschłą. Gęsta, szkarłatna ciecz ciekła spomiędzy drewnianych włókien kukły. Echem po lesie poniósł się dziecięcy płacz i kobiecy ryk rozpaczy.
Bezimienny wstrzymał oddech. Dobył mieczy wyczuwając nieznacznie czyjąś obecność lecz dzika mieszanka animu stępiła jego zmysły.
- Kim jesteś?! - krzyczał - Pokaż się! Zaklinam cię!
W którymś momencie dostrzegł na chwilę drobną postać; niby dumną w swej postawie, jak gdyby kiedyś była kimś wielkim, jednak teraz przepasaną na oczach czarną opaską - ślepą i zamroczoną. Odziana w czerwone szaty, stała z opuszczonymi ramionami, dłońmi  tęskniącymi za orężem, epatując nadzieją i całym licem recytując: “Przepraszam”.
Krok zrobił naprzód. Jej obecność była hipnotyzująca. Jej obecność pozbawiała zmysłów. Jej obecność...zrobił krok naprzód. Chwycił rudowłosą i uciekł w przeciwną stronę. Ryk kobiet jeszcze długo niósł się za nim w biegu.




Minęła godzina nim spotkał się z Aleksandrem i resztą, których przyjaciel zebrał. W sumie pięciu z nim, rudowłosą i Kreatorem.
- Co jej się stało? - spytał przerażony młodzieniec patrząc na bladą, przepoconą twarz kobiety.
- Znalazłem ją w trakcie spotkania z Daemonem… - odpowiedział Wojownik.
- Którym?
- Nie uwierzysz… - wysapał zmęczony Wojownik. Opuścił głowę.
- No mówże! - ponaglił po chwili Kreator.

-  To była Miłość… - spojrzał prosto w oczy niedowierzającego Młodzieńca.

czwartek, 30 października 2014

Ósmy Takt

Jak włamywacze. Nieproszeni goście w rozległych salach rezydencji tyrana, którego żadne z nich nie chciało zbudzić w obawie przed jego gniewem. Ostrożne, lekkie kroki, czujnie rzucany wzrok, napięte całe ciało, nienaturalne ciepło i krople potu spływające po twarzy, a każda z nich ciężka jak ołów i ostra jak brzytwa, cięły skroń, policzek i brodę by wreszcie z łoskotem wylądować na ziemi wzbijając niewielki tuman piachu. Ściany lasu przytłaczały i przerażały, niedosyt światła zaburzał poczucie dnia i nocy, a powietrze było ciężkie i parne. Świadomość tego stanu tylko pogarszała sprawę, sprowadzając podróżnych na skraj wyczerpania tak fizycznego jak i nerwowego. Taką okazała się gościnność Ścieżki, a kilkoro wiedziało, że to jedynie tło dla jej prawdziwej natury.
Mieli za sobą ponad dzień marszu. Od Tan-Shafher dzieliły ich kolejne dwa.
- Oni nie dadzą rady.  - szepnął Aleksander siadając na uboczu przy Wojowniku. Obserwował Obudzonych, którzy starali się odpocząć ale sprawiali wrażenie jakby postoje kosztowały ich więcej wysiłku niż wędrówka. Kilkoro co chwilę zmieniało miejsce lub pozycję, Lili wraz z jeszcze jedną kobietą siedziały skulone z podciągniętymi pod brodę kolanami i wzrokiem utkwionym w jednym punkcie jakby chcąc utrzymać wzrok na uwięzi. Jorg chodził napięty po jednej linii, zawracając co chwila. Knykcie i paliczki miał pogryzione miejscami do krwi.
- Spójrz na nich. Są na skraju przepaści, wystarczy bodziec by pchnąć ich do obłędu. Obaj wiemy co może nas spotkać na Ścieżce, a jeżeli ich afekty zwariują nie będziesz w stanie przewidzieć jak zareaguje las. - Kreator wyraźnie poddenerwowany przerzucał wzrok między Obudzonych a Sherabitę, który wciąż zachowywał na twarzy niezmącony spokój.
- Aleksandrze, zdaję sobie sprawę. Znam Ścieżkę nie gorzej niż ty, a na pewno podobnie nam się wydaje, że ją znamy. Jestem tu od tego żeby was...- urwał gwałtownie. Zastygł  i podniósł dłoń ostrzegawczo. Posłał przyjacielowi porozumiewawcze spojrzenie, powoli wstał i przeszedł połowę szerokości gościnca.

- Mówię wam: pokażcie się! - wykrzyczał w pustkę drogi przed sobą. Odpowiedziała mu cisza. Obudzeni spojrzeli na niego przerażeni – jak on śmie krzyczeć! Czy nie powinien wiedzieć najlepiej czym to grozi? Po chwili ich uwagę jednak odwrócił ruch pomiędzy drzewami na skraju drogi. Wyłaniały się z nich kolejne humanoidalne postacie - odziani w podarte spodnie, ledwo wiszące na ramionach koszule i nakrycia głowy; każdy ściskał na wpół zardzewiałe narzędzie lub broń – nóż, topór lub po prostu stalowy pręt. Z głęboko osadzonych oczodołów zionęła czarna pustka. Ale nie to wzbudzało największą obawę ludzi. Obcy budzili jednocześnie wstręt i niepokój. Wyglądem przypominali włóczęgów ale ich skóra pokryta była drewnianymi bruzdami, większymi lub mniejszymi tu i ówdzie, jak gdyby zasklepionymi ranami, a wokół nich roztaczała się przenikliwa, nienaturalna woń. Czym oni są? - niemo poruszały się wargi podróżnych, obserwujących rosnącą liczbę stworzeń.
- Khotowie... - wyszeptał do siebie Aleksander.

wtorek, 8 lipca 2014

Siódmy Takt cz. II

- Chcesz nas tak po prostu odstawić do jakiegoś, jak ty to nazywasz, bastionu, i mieć nas z głowy? Tak postępują sherabitas? - Lil była wściekła. W czasie gdy inni krzątali się po chacie, gotując się do wyjścia, rudowłosa nie szczędziła sił na dyskusję z Wojownikiem.
- Tak postępują rozsądni ludzie. Bastion to bezpieczne miejsce, zgromadzenie da wam wikt i opiekę. - nie tracił nerwów. Spokojnie odpowiadał na jej zarzuty patrząc prosto w duże oczy w kolorze szmaragdu, obserwując przebijający się w nich powoli płomień.
- Ocaliłeś nas, a teraz ot tak nas zostawisz? Czemu nie nauczysz nas jak przetrwać, walczyć? Nie wolno ci, chcemy...!
Lil osunęła się na ziemię kiedy położył dłoń na jej głowie. Ruch w pokoju ustał, Obudzeni w osłupieniu i ze strachem wodzili wzrokiem pomiędzy nim a kobietą na podłodze.
- Nie planowałem was ocalić - zwrócił się do nich. - Zapewnię was bezpieczeństwo ale to wszystko co mogę dla was zrobić.
Podszedł, podniósł ją i położył sobie na plecach splatając jej ręce na piersi. - Wymarsz za pięć minut. - rzucił i skierował się do drzwi.
- ...chcę zostać z tobą... - wymamrotała przez sen.
       Po wyjściu z drewnianej chaty skierowali się na jedną z kilku czarnych dróg, mocno zniszczonych działaniem żywiołów. Szli nią na zachód mając po lewej stronie głównie ruiny a Spękane Pustkowie po prawej. Jorg niósł teraz rudowłosą kobietę, reszta otaczała go luźnym szykiem podążając za Wojownikiem. Aleksander dorównał do niego krokiem.
- Co jej zrobiłeś? Widziałem to. Twoją dłoń na moment okalał identyczny zarys płomienia co na twoich ostrzach. - szeptał nachylając się nieznacznie w stronę przyjaciela.
- Nie wiem. Chwyciłem na moment rękojeść Ekstraktora, a potem jej głowę. Widziałem w jej oczach przebijający się Anim. Nie chciałem żeby ją opanował... - ściszył ton, zdziwiony tym co słyszy ze swoich ust.
- Rozumiem - dodał cicho Aleksander wracając wzrokiem na drogę przed nimi. Kąciki ust podniosły mu się delikatnie.
- Wiesz...jej włosy. Ładnie pachną. - wydukał bohater na chwilę łapiąc wzrok młodzieńca, który uśmiechał się teraz szeroko. - Co cię bawi Aleksandrze?
- Nic takiego przyjacielu drogi, nic takiego. - lecz uśmiech nie zszedł z jego twarzy jeszcze długo.
       Po godzinie marszu stanęli przed wejściem na szeroki gościniec rozpięty pomiędzy dwoma ścianami gęstego lasu drzew ogromnych, o grubych, monumentalnych konarach i koronach splątanych tak gęsto, że wzrokiem przeniknąć można było jedynie na kilka metrów w głąb lasu. Nikt jednak nie patrzył, las budził naraz tak fascynację jak i strach. Droga przed nimi była ciemniejsza niż ta którą szli dotychczas.
- Od tej chwili trzymamy się bliżej siebie. Pilnujcie waszych towarzyszy, nie zatrzymujcie się ale przede wszystkim, pod absolutnie żadnym pozorem nie schodźcie ze ścieżki i nie przekraczajcie granicy lasu - Aleksander dosadnie tłumaczył zasady wędrówki ludziom zafascynowanym widokiem rozpościerającym się przed nimi.
- Czemu prowadzicie nas tak niebezpieczną drogą? - odwrócił się w ich stronę Denett, który stał przy bramie lasu wskazując na zarośniętą tabliczkę głoszącą:

"Nadzieję zostawcie na progu,
 nim wkroczycie w te kraje.
 Dusze powierzcie bogu,
 oddacie swe życie z ciałem."

Na zniszczonym znaku ktoś krwią poprawił literę "b" do rozmiaru wielkiej. Nastała cisza, w którą wkomponowywał się szelest traw pieszczonych podmuchami wschodniego wiatru. Po chwili przerwał ją odległy ryk nieznanej bestii niosący się z Pustkowi, który niósł się echem jeszcze chwilę zapadając lękiem na sercach podróżnych.
- To jedyna droga. Możesz tu zostać jeśli chcesz. - Wojownik stał niewzruszony wpatrując się w drogę przed sobą. - Ruszajmy wreszcie. - dodał i wkroczył w cień gościńca, za nim Aleksander. Pozostali powoli poszli w ich ślady. Denett wahał się jeszcze chwilę stojąc przy złowróżebnym znaku. U jego nasady trzymały się kurczowo splecione dłonie leżącego tam szkieletu. Na jednej z nich zapleciony był naszyjnik z koralikami zakończony krzyżykiem. Kiedy ryk bestii zabrzmiał po raz wtóry, mężczyzna nerwowo wyrwał nieboszczykowi paciorki i pognał za resztą towarzyszy. Dziewięciu wkroczyło na Ścieżkę. Wiatr ustał, jak gdyby cały świat wstrzymał oddech.

sobota, 5 lipca 2014

Siódmy takt cz. I

       Wiatr huczał nisko w szparach miedzy deskami zabitej framugi, nasilając się do gwizdu przy każdym silniejszym podmuchu. Mimo to, od wzejścia Kula Ognia gorała nad dachem drewnianej chaty i powietrze w środku było duszne i zawiesiste. Rosły mężczyzna w mokrej od potu koszuli zataczał koło po pokoju, przecierając nerwowo dłonią wilgotną twarz i krótkie jasne włosy.
- Możesz wreszcie usiąść? - rzucił inny, siedzący w rogu facet.
- Próbuję się uspokoić, dobra? - odparł tamten, przystając na chwilę.
- I jak ci idzie?
- Zejdź ze mnie Denett, co? Chcę jakoś zrozumieć co się właśnie stało, a ty nie pomagasz.
- Do cholery Jorg, a co tu jest do rozumienia? Ten facet nas ocalił i to się w tym momencie liczy! Oraz to co dalej z tym zrobimy! - krzyknął i wstając, dla podkreślenia swoich słów, wskazał dłonią na nieprzytomnego Wojownika.
- Możecie się obaj zamknąć? - odezwała się nagle kobieta siedząca przy łóżku, na którym leżał. Długie, rude włosy miała związane z tyłu w kucyk. Choć wyraz twarzy miała teraz surowy, z jej oczu emanował tak gniew jak i zmartwienie. Całe zdarzenie obserwował znad książki Aleksander, nie odzywając się ani słowem. Siedział na krześle przy głowie Sherabity, wertując niby od niechcenia swoją księgę boga Dawnych Dni.
- Wasze durne sprzeczki są w tym momencie naprawdę zbędne. - ucięła, kiedy zorientowała się, że wszyscy w pokoju skierowali na nią wzrok.
- Ma rację. Odpoczywajcie. Zbierajcie siły. Na decyzje przyjdzie czas kiedy Bezimienny dojdzie do siebie. - cichym głosem dodał Aleksander nie podnosząc wzroku znad kart księgi. Mężczyźni po chwili rozeszli się i usiedli. Młodzieniec spojrzał na przyjaciela, który blady od skrajnego wyczerpania oddychał teraz powoli.
"Siedemnastu spoczęło od twoich mieczy. Sześciu nie przeżyło emanacji Animu. Siedmiu Obudzonych czeka na poprowadzenie. Lepiej wracaj w pełni sił..." - myślom w głowie Kreatora towarzyszył jego długi oddech.
       Ciszę wypełniało tylko kilka zdysharmonizowanych ze sobą oddechów śpiących w pokoju ludzi. Po chwili spośród nich wybił się szelest materiału i stęknięcie kiedy Sherabita usiadł na łóżku. Kilku spojrzało w jego stronę, kobieta rzuciła się gwałtownie obejmując go w klatce piersiowej.
- Lil! Proszę, daj mu odetchnąć... . - zwrócił się do niej Aleksander wstając z krzesła. Rudowłosa puściła Wojownika zmieszana.
- Jak się czujesz Bezimienny? - zapytał młodzieniec.
- Lepiej, dziękuję... - mówił powoli i zmęczonym tonem. Podniósł ręce i wpatrywał się w swoje dłonie, zaciskając je i puszczając na przemian.
- Kim są Ci ludzie? - spytał nie podnosząc wzroku.
- To Obudzeni. Puści, którzy pod wpływem wyemanowanego przez ciebie Animu odzyskali energię i panowanie. Nie sądziłem, że to możliwe.
- Czy ja...? - zwątpienie zachwiało pytaniem Wojownika.
- Mogło się to dla Ciebie skończyć ekstrakcją lub śmiercią, kretynie.
- Rozumiem... - wydusił. - Aleksandrze, gdzie znajduje się najbliższy bastion?
- W Tan-Shafher. Prowadzi go zgromadzenie Sinistratów. - bez wahania odparł Kreator.
- Tam wobec tego wyruszymy.
Kilku ludzi podniosło się ze swoich miejsc.
- Ale... - ktoś zaczął.
- Ruszamy tuż po zachodzie. - uciął bohater.

czwartek, 26 czerwca 2014

Szósty Takt

Aleksander stał w progu pokoju, oniemiały tym co usłyszał. Jak to "wyrżnie wszystkich"? Przecież to nadal...
 - Co do jednego. - oznajmił poważnym tonem Sherabita wskazując mieczem na przyjaciela.
 - Nie możesz! Znasz zasady! To...
Nie dokończył. Wojownik stał w miejscu gdzie wcześniej znajdował się strzaskany teraz stół; opuścił ostrze, zamknął oczy i zapadł się w sobie.
Szybko odnalazł obecność silnego już Animu. Stanął przed bezkształtem nieustannie wijących się płomieni, zapadających, to znów eksplodujących; swą dzikością pożerały same siebie by rosnąć w siłę, będąc wiecznie gorejącym chaosem samonapędzającej się potęgi, która raz pchnięta staje się nie do zatrzymania.
Ogień zahuczał groźnie kiedy wojownik stanął przed nim.
- Przyszedłeś! Czego tu chcesz? Zgasić mnie, tak? Stłumić mnie, tak? Po to tu jesteś? ODPOWIEDZ!
Zagrzmiał razem z poniesionym echem ale żadna odpowiedź nie padła. Płomienne wije pełzły w kierunku bohatera.
- Nie masz takiej siły! - syczał dalej - NIE ZATRZYMASZ PONIESIONEGO ŻARU!
Pogłos jeszcze chwilę niósł potężny krzyk. Ciszę wypełniał tylko szum palącej się istoty.
- Nie zamierzam. - rzekł wreszcie cicho Sherabita. - Nie dzisiaj.
Na te słowa Anim nie odpowiedział, analizując ich znaczenie.
- Jesteś mi teraz potrzebny. A więc płoń.
- Tak...! - z rosnącym podnieceniem rozżarzył się jaśniej Anim.
- Pożyw się moim sercem. Niech zapłonie krew moja i oczy.
- TAK! TAK! TAK! - jak echo słyszał w głowie bohater.
- Nie... - szepnął Aleksander.
Kiedy wojownik otworzył oczy, kolor jego zawirował na czerwono i całe stanęły w ogniu, skacząc żywo nad brwi. Ciemność wokół jego ostrzy przybrała kształt ostro zarysowanych płomieni. Stawiając wolne lecz twarde kroki, stanął w końcu kilka centymetrów od drzwi prowadzących na zewnątrz, wbijając w nie wzrok, jak gdyby przez nie widział i cierpliwie czekał na to co ma nadejść. Zza drzwi dochodziły odgłosy kroków, szmer martwych liści na kamieniu otaczającym dom, kopnięty tu i ówdzie przedmiot, wreszcie skrobanie w ściany i ciche pojękiwania. Trzask drewna i głośny jęk Pustego wybiły się ponad tę symfonię, kiedy Sherabita przebił ostrzem drzwi przeszywając jednego z nich. Szeroki uśmiech zakwitł na twarzy wojownika.
Wyrzucone nieznaną siłą, drzwi wyleciały z futryny drewnianego domu, posyłając wiszące na nich ciało kilka metrów dalej. Zgromadzeni przy domu Puści zastygli na chwilę w miejscu, zainteresowani nagłym poruszeniem.
Sherabita stał w futrynie na szeroko rozstawionych nogach i szeptał inkantację.
- ... et mortu! - z krzykiem wybiegł wyprowadzając spiralę mieczy. Te niczym przedłużenie jego dłoni,  sięgały gdzie on mógł li dotknąć, cięły gdzie jego wola kierowała - pierwszy, drugi, trzeci, padali kolejno z horyzontalną blizną na gardzieli. "Zatrzymanie, kolano - wybicie od ziemi i cięcie od góry. Pamiętaj o dyscyplinie ruchów. Rozszczepienie i cięcie! Źle! Pilnuj precyzji!" - w myślach grzmiały słowa Nauczyciela. A jednak padali jeden za drugim i żaden nie był w stanie go tknąć. W dzikim walecznym rauszu był jak ogniste bicze. Młodzieniec we fraku, stojący w domu patrzył z przerażaniem na rzeź rozgrywającą się przed nim. Sherabita walczył pochłonięty Gniewem i nic nie mogło go zatrzymać chociaż wiedział, to co wiedział i młody  Twórca:
- Bezimienny, przecież...przecież to mogą być twoi rodzice! - krzyknął.
Przystanął w pół ciosu na dźwięk głosu przyjaciela. Po chwili obcy dotyk zwalił go z nóg i padł na jedno kolano, jakby kopnięty w plecy. Poczuł nagły upływ energii i ciało ugięło się. Zaskoczony, w odruchu obronnym, niczym dzikie zwierzę wykonał gwałtowny obrót tnąc kilku najbliższych przeciwników. I znów dotyk. Puści uderzali go w coraz czulsze punkty, a on upadał. Wbił ostrza w ziemię żeby się oprzeć. Otaczało go kilku. Kilka dotknięć i sam stanie się jednym z nich.
- Nie...! - wydusił. - Nie teraz. Ja was...
- Nie...nie możesz ich wszystkich... - dukał Aleksander obserwując walkę. 
- Ja was... - urwał w pół głosu Wojownik i spuścił głowę. Puści otoczyli go ciasnym kręgiem.
- NIE! - krzyknął młodzieniec widząc upadek. Zaczął biec ku przyjacielowi.  - Nie możecie go...
- NIEEEEEEE! - nienaturalny krzyk Sherabity przeszył wszystkich. Wiatr zatoczył wirem wokół zgromadzonych Pustych, po okolicy poniósł się huk i światło. 
Aleksander obudził się oparty plecami o ścianę. Przed sobą miał wejście do domu, a za nim krajobraz pobojowiska. Szybko otrząsnął się i wybiegł na zewnątrz szukając przyjaciela. Wśród opadającego pyłu kilku kompletnie zdezorientowanych ludzi budziło się i podnosiło z ziemi. Kręgiem otaczali człowieka leżącego na ziemi i przyglądali mu się ze zdumieniem. Po jego lewej i prawej stronie spoczywały miecze. Oddychał z trudem, a na jego piersi złożyła głowę kobieta o długich, rudych włosach i płakała. 
Aleksander podszedł i spojrzał na przyjaciela,  który w tym momencie otworzył oczy.
- Aleksandrze... - wyszeptał zachrypniętym głosem. - Czy ja...?
- Nie. - odpowiedział stanowczo młodzieniec - Dokonałeś czegoś znacznie większego. 

sobota, 21 czerwca 2014

Nie-cel

Pewien człowiek, żyjący w dużym mieście,  każdego dnia w godzinie popołudniowej kończył swoją pracę w dużej firmie i wychodził przed budynek gdzie miał zaparkowany samochód. Któregoś dnia jego drogę między drzwiami firmy, a samochodem, przeciął pospiesznie idący przechodzień, który zatrzymał się nagle i wodził wzrokiem po budynku.
Pracownik firmy był uczynny toteż zapytał bez wahania:
- Dzień dobry. Będę jechał samochodem, może pana podwiozę? Dokąd pan zmierza?
Na co ten spojrzał na pytającego i odpowiedział spokojnie:
- Nie wiem. - po czym pomknął szybkim krokiem dalej.
Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie. Po tygodniu, pracownik zapytał:
- Czy dzisiaj wie pan, dokąd pan zmierza?
- Nie, a powinienem? - odpowiedział podróżny.
- Jeśli chce pan trafić na miejsce, powinien pan wiedzieć.
- Och chłopcze, na pewno trafię kiedy je znajdę.  - skwitował z uśmiechem i ruszył dalej.