niedziela, 30 listopada 2014

Dziewiąty Takt

Nie za daleko. Błagam, byle nie za daleko. - to jedyne co wypełniało głowę wojownika biegnącego po leśnym poszyciu gęsto rosnących drzew; z korzenia na korzeń, od konaru do konaru, nie drgnął nawet liść choć poruszał się szybko. Szybciej biegły tylko jego myśli, im dalej zapuszczał się w las. Choć wkoło jawiły się tylko zdrewniałe konstrukty, nie czuł absencji. To nadawało mu trop. Wschód.
Ekstraktory zdawały się reagować zgodnie z celem; pulsowały im bliżej się znajdował. Choć nie nazwał tego, Bezimienny doskonale wiedział dokąd biegnie.
“Gdzie ona jest? Czy nic jej nie jest? Zabiję każdego wokół niej!”
Pęd myśli przerwał kobiecy śmiech. Stanął na moment by nasłuchać i po chwili ruszył morderczym pędem. “Nie to. Nie to. Nie to! Nie...tutaj!” - wbiegł szybkim krokiem po konarze drzewa. Stał teraz na rozległej przestrzeni, swego rodzaju komnacie, którą tworzyły gałęzie pod koroną drzewa, unoszące się pod niebo niczym filary. Po raz pierwszy od dawna poddał się pieszczotom promieni słońca, które prześwitywały przez koronę. Trwał tak chwilę póki jego uwagi nie przykuł głos Lil. Kobieta siedziała na kolanach kilka metrów od niego ściskając coś w ramionach.
- Piękny, prawda? - zwróciła się do niego kiedy podszedł bliżej. Na jej rękach spoczywał noworodek. Malutki, nagi i spokojny. Rudowłosa miała łzy w oczach i były to łzy szczęścia, to rozpoznał bez trudu. Mimo niebezpiecznej sytuacji w jakiej się znajdowali, nie potrafił jej przerwać momentu szczęścia. Zrobił to za niego ktoś inny. Dziecko zaczęło gwałtownie płakać. Kobieta tuliła go i śpiewała ale nie potrafiła go uspokoić. Uśmiechała się do niego, nuciła, przytulała ale i to na nic się nie zdało. Dzieciątko zdawało się maleć w jej ramionach. I tak było rzeczywiście. Po chwili Lil trzymała niemowlę w dłoniach, a to nie przestało się kurczyć i zmieniać. Śpiew i śmiech kobiety przeszły w płacz i wycie. Kiedy wlepiła w Wojownika dwoje swoich zrozpaczonych oczu, nie dostrzegł w nich nic poza stratą. Spojrzał w jej ramiona i ujrzał tam drewnianą kukłę na kształt dziecka; pomarszczoną i uschłą. Gęsta, szkarłatna ciecz ciekła spomiędzy drewnianych włókien kukły. Echem po lesie poniósł się dziecięcy płacz i kobiecy ryk rozpaczy.
Bezimienny wstrzymał oddech. Dobył mieczy wyczuwając nieznacznie czyjąś obecność lecz dzika mieszanka animu stępiła jego zmysły.
- Kim jesteś?! - krzyczał - Pokaż się! Zaklinam cię!
W którymś momencie dostrzegł na chwilę drobną postać; niby dumną w swej postawie, jak gdyby kiedyś była kimś wielkim, jednak teraz przepasaną na oczach czarną opaską - ślepą i zamroczoną. Odziana w czerwone szaty, stała z opuszczonymi ramionami, dłońmi  tęskniącymi za orężem, epatując nadzieją i całym licem recytując: “Przepraszam”.
Krok zrobił naprzód. Jej obecność była hipnotyzująca. Jej obecność pozbawiała zmysłów. Jej obecność...zrobił krok naprzód. Chwycił rudowłosą i uciekł w przeciwną stronę. Ryk kobiet jeszcze długo niósł się za nim w biegu.




Minęła godzina nim spotkał się z Aleksandrem i resztą, których przyjaciel zebrał. W sumie pięciu z nim, rudowłosą i Kreatorem.
- Co jej się stało? - spytał przerażony młodzieniec patrząc na bladą, przepoconą twarz kobiety.
- Znalazłem ją w trakcie spotkania z Daemonem… - odpowiedział Wojownik.
- Którym?
- Nie uwierzysz… - wysapał zmęczony Wojownik. Opuścił głowę.
- No mówże! - ponaglił po chwili Kreator.

-  To była Miłość… - spojrzał prosto w oczy niedowierzającego Młodzieńca.