czwartek, 30 października 2014

Ósmy Takt

Jak włamywacze. Nieproszeni goście w rozległych salach rezydencji tyrana, którego żadne z nich nie chciało zbudzić w obawie przed jego gniewem. Ostrożne, lekkie kroki, czujnie rzucany wzrok, napięte całe ciało, nienaturalne ciepło i krople potu spływające po twarzy, a każda z nich ciężka jak ołów i ostra jak brzytwa, cięły skroń, policzek i brodę by wreszcie z łoskotem wylądować na ziemi wzbijając niewielki tuman piachu. Ściany lasu przytłaczały i przerażały, niedosyt światła zaburzał poczucie dnia i nocy, a powietrze było ciężkie i parne. Świadomość tego stanu tylko pogarszała sprawę, sprowadzając podróżnych na skraj wyczerpania tak fizycznego jak i nerwowego. Taką okazała się gościnność Ścieżki, a kilkoro wiedziało, że to jedynie tło dla jej prawdziwej natury.
Mieli za sobą ponad dzień marszu. Od Tan-Shafher dzieliły ich kolejne dwa.
- Oni nie dadzą rady.  - szepnął Aleksander siadając na uboczu przy Wojowniku. Obserwował Obudzonych, którzy starali się odpocząć ale sprawiali wrażenie jakby postoje kosztowały ich więcej wysiłku niż wędrówka. Kilkoro co chwilę zmieniało miejsce lub pozycję, Lili wraz z jeszcze jedną kobietą siedziały skulone z podciągniętymi pod brodę kolanami i wzrokiem utkwionym w jednym punkcie jakby chcąc utrzymać wzrok na uwięzi. Jorg chodził napięty po jednej linii, zawracając co chwila. Knykcie i paliczki miał pogryzione miejscami do krwi.
- Spójrz na nich. Są na skraju przepaści, wystarczy bodziec by pchnąć ich do obłędu. Obaj wiemy co może nas spotkać na Ścieżce, a jeżeli ich afekty zwariują nie będziesz w stanie przewidzieć jak zareaguje las. - Kreator wyraźnie poddenerwowany przerzucał wzrok między Obudzonych a Sherabitę, który wciąż zachowywał na twarzy niezmącony spokój.
- Aleksandrze, zdaję sobie sprawę. Znam Ścieżkę nie gorzej niż ty, a na pewno podobnie nam się wydaje, że ją znamy. Jestem tu od tego żeby was...- urwał gwałtownie. Zastygł  i podniósł dłoń ostrzegawczo. Posłał przyjacielowi porozumiewawcze spojrzenie, powoli wstał i przeszedł połowę szerokości gościnca.

- Mówię wam: pokażcie się! - wykrzyczał w pustkę drogi przed sobą. Odpowiedziała mu cisza. Obudzeni spojrzeli na niego przerażeni – jak on śmie krzyczeć! Czy nie powinien wiedzieć najlepiej czym to grozi? Po chwili ich uwagę jednak odwrócił ruch pomiędzy drzewami na skraju drogi. Wyłaniały się z nich kolejne humanoidalne postacie - odziani w podarte spodnie, ledwo wiszące na ramionach koszule i nakrycia głowy; każdy ściskał na wpół zardzewiałe narzędzie lub broń – nóż, topór lub po prostu stalowy pręt. Z głęboko osadzonych oczodołów zionęła czarna pustka. Ale nie to wzbudzało największą obawę ludzi. Obcy budzili jednocześnie wstręt i niepokój. Wyglądem przypominali włóczęgów ale ich skóra pokryta była drewnianymi bruzdami, większymi lub mniejszymi tu i ówdzie, jak gdyby zasklepionymi ranami, a wokół nich roztaczała się przenikliwa, nienaturalna woń. Czym oni są? - niemo poruszały się wargi podróżnych, obserwujących rosnącą liczbę stworzeń.
- Khotowie... - wyszeptał do siebie Aleksander.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz