wtorek, 8 lipca 2014

Siódmy Takt cz. II

- Chcesz nas tak po prostu odstawić do jakiegoś, jak ty to nazywasz, bastionu, i mieć nas z głowy? Tak postępują sherabitas? - Lil była wściekła. W czasie gdy inni krzątali się po chacie, gotując się do wyjścia, rudowłosa nie szczędziła sił na dyskusję z Wojownikiem.
- Tak postępują rozsądni ludzie. Bastion to bezpieczne miejsce, zgromadzenie da wam wikt i opiekę. - nie tracił nerwów. Spokojnie odpowiadał na jej zarzuty patrząc prosto w duże oczy w kolorze szmaragdu, obserwując przebijający się w nich powoli płomień.
- Ocaliłeś nas, a teraz ot tak nas zostawisz? Czemu nie nauczysz nas jak przetrwać, walczyć? Nie wolno ci, chcemy...!
Lil osunęła się na ziemię kiedy położył dłoń na jej głowie. Ruch w pokoju ustał, Obudzeni w osłupieniu i ze strachem wodzili wzrokiem pomiędzy nim a kobietą na podłodze.
- Nie planowałem was ocalić - zwrócił się do nich. - Zapewnię was bezpieczeństwo ale to wszystko co mogę dla was zrobić.
Podszedł, podniósł ją i położył sobie na plecach splatając jej ręce na piersi. - Wymarsz za pięć minut. - rzucił i skierował się do drzwi.
- ...chcę zostać z tobą... - wymamrotała przez sen.
       Po wyjściu z drewnianej chaty skierowali się na jedną z kilku czarnych dróg, mocno zniszczonych działaniem żywiołów. Szli nią na zachód mając po lewej stronie głównie ruiny a Spękane Pustkowie po prawej. Jorg niósł teraz rudowłosą kobietę, reszta otaczała go luźnym szykiem podążając za Wojownikiem. Aleksander dorównał do niego krokiem.
- Co jej zrobiłeś? Widziałem to. Twoją dłoń na moment okalał identyczny zarys płomienia co na twoich ostrzach. - szeptał nachylając się nieznacznie w stronę przyjaciela.
- Nie wiem. Chwyciłem na moment rękojeść Ekstraktora, a potem jej głowę. Widziałem w jej oczach przebijający się Anim. Nie chciałem żeby ją opanował... - ściszył ton, zdziwiony tym co słyszy ze swoich ust.
- Rozumiem - dodał cicho Aleksander wracając wzrokiem na drogę przed nimi. Kąciki ust podniosły mu się delikatnie.
- Wiesz...jej włosy. Ładnie pachną. - wydukał bohater na chwilę łapiąc wzrok młodzieńca, który uśmiechał się teraz szeroko. - Co cię bawi Aleksandrze?
- Nic takiego przyjacielu drogi, nic takiego. - lecz uśmiech nie zszedł z jego twarzy jeszcze długo.
       Po godzinie marszu stanęli przed wejściem na szeroki gościniec rozpięty pomiędzy dwoma ścianami gęstego lasu drzew ogromnych, o grubych, monumentalnych konarach i koronach splątanych tak gęsto, że wzrokiem przeniknąć można było jedynie na kilka metrów w głąb lasu. Nikt jednak nie patrzył, las budził naraz tak fascynację jak i strach. Droga przed nimi była ciemniejsza niż ta którą szli dotychczas.
- Od tej chwili trzymamy się bliżej siebie. Pilnujcie waszych towarzyszy, nie zatrzymujcie się ale przede wszystkim, pod absolutnie żadnym pozorem nie schodźcie ze ścieżki i nie przekraczajcie granicy lasu - Aleksander dosadnie tłumaczył zasady wędrówki ludziom zafascynowanym widokiem rozpościerającym się przed nimi.
- Czemu prowadzicie nas tak niebezpieczną drogą? - odwrócił się w ich stronę Denett, który stał przy bramie lasu wskazując na zarośniętą tabliczkę głoszącą:

"Nadzieję zostawcie na progu,
 nim wkroczycie w te kraje.
 Dusze powierzcie bogu,
 oddacie swe życie z ciałem."

Na zniszczonym znaku ktoś krwią poprawił literę "b" do rozmiaru wielkiej. Nastała cisza, w którą wkomponowywał się szelest traw pieszczonych podmuchami wschodniego wiatru. Po chwili przerwał ją odległy ryk nieznanej bestii niosący się z Pustkowi, który niósł się echem jeszcze chwilę zapadając lękiem na sercach podróżnych.
- To jedyna droga. Możesz tu zostać jeśli chcesz. - Wojownik stał niewzruszony wpatrując się w drogę przed sobą. - Ruszajmy wreszcie. - dodał i wkroczył w cień gościńca, za nim Aleksander. Pozostali powoli poszli w ich ślady. Denett wahał się jeszcze chwilę stojąc przy złowróżebnym znaku. U jego nasady trzymały się kurczowo splecione dłonie leżącego tam szkieletu. Na jednej z nich zapleciony był naszyjnik z koralikami zakończony krzyżykiem. Kiedy ryk bestii zabrzmiał po raz wtóry, mężczyzna nerwowo wyrwał nieboszczykowi paciorki i pognał za resztą towarzyszy. Dziewięciu wkroczyło na Ścieżkę. Wiatr ustał, jak gdyby cały świat wstrzymał oddech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz